Otóż od dwóch miesięcy jestem na diecie (wprawdzie nienajlepszej - trochę za dużo miałam w niej węgli, a za mało białka- własnie ja modyfikuję w dziale odżywianie) a ćwiczę już ponad 8 miesięcy (grudzień i styczeń miałam przerwę).
Schudłam w obwodzie (głównie ramiona i piersi), jeansy też są trochę luźniejsze ;), brzuch bardziej płaski, uda napięte - czuję się świetnie- ale waga jak stała - tak stoi :(
Mam 26 lat, 168 cm wzrostu i 62 kg. Chciałabym zrzucić choć 5 kg a najlepiej 10 kg :DDD Powiedzcie, że to możliwe...
Moja sylwetka to typowy "wazonik" wąskie ramiona, dość płaski brzuch z oponką i nabite na maxa w biodrach i udach. Ogólnie uda i biodra wyglądają koszmarnie i ćwiczenie niewiele tu pomagają. Mam dość rozbudowane mięśnie nóg (łydek i ud -spadek po uwielbieniu do roweru ;) ) i nie łudzę się, że ćwiczeniami zbliżę się do wyglądu gazeli ale chciałabym choć tłuszczu się pozbyć z boczków i pośladków... i nie powiększyć sobie przy tym za bardzo mięśni ud i łydek.
Ćwiczę 5 razy w tygodniu całą godzinę, zwykle rano przed posiłkiem.
2x w tygodniu TBC obciażając mięśnie ramion, a zwłaszcza ud i brzucha.
Płyta z instruktorką - 15 min rozgrzewka aerobowa podwyższająca tętno, potem półkilowe ciężarki na ramiona (serie wymachów do góry i motylek 3x po 8) , przysiady szerokie (też 3 seie po 8 z pracą izometryczną) a na koniec obciążenie ud przyklękaniem i pogłębianiem. Ostatnia część to głównie brzuszki (serie 2-3 x po 10 na różne partie brzucha) i uda w pozycji leżącej. Wychodzi tych różnych brzuszków mniej więcej 230.
2x w tygodniu aerobik- fat burning (też z płyty bo nic innego mnie nie moblilizuje do godzinnego wysiłku). To z kolei głównie wymachy i step.
i 1 w tygodniu jogę ;) też jedna godzina, dla porozciągania mięśni i zastanego od przesiadywania przed kompem kręgosłupa.
Oprócz tego niestety ruszam się niewiele bo w chwili obecnej zasilam szeregi bezrobotnych ;) jestem komputerowcem i zalegam przed nim do wieczora. Czy ćwiczę za mało? Ciężko mi się zmusić, by ćwiczyć 2 razy dziennie...
Ogólnie to największy problem mam z wagą, która stoi w miejscu, ale też i z tłuszczem na brzuchu tzw. oponką, która ani myśli zniknąć :/ i zalegającym tłuszczem na boku ud i pośladków- nie do ruszenia a ćwiczę już przecież długo :/ Wydaje mi się, że niewiele straciłam tłuszczu na rzecz mięśni, pozbyłam się raczej nadmiaru wody, bo nadal w strategicznych miejscach jest za co złapać Co mogę jeszcze zrobić, by uruchomić spalanie tłuszczu własnie w udach i pośladkach?
Może powinnam zwiększyć obciążenie, może coś robię źle? A może wystarczy ostrzejsza dieta i ćwiczenie dalej tego samego? Pomóżcie.
Nic w przyrodzie nie ginie, jedynie spełnione nadzieje.
St.J.Lec