SFD.pl - Sportowe Forum Dyskusyjne

WYWIADY

temat działu:

Z archiwum kulturystyki

słowa kluczowe:

Ilość wyświetleń tematu: 8847

Nowy temat Wyślij odpowiedź
...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Początkujący
Szacuny 5 Napisanych postów 1129 Wiek 41 lat Na forum 21 lat Przeczytanych tematów 4101
W tym poście będę przedstawiał wywiady z czołowymi atletami dawnej polskiej kulturystyki, mam nadzieje, że was to zainteresuje i przyłączycie się do rozmowy.


Rozmowa prowadzona pomiędzy magazynem "Kulturystyka i Fitness" a Marianem Rossą.

METEOR SPORTU

Rozmowa z Marianem Rossą, legendą polskiego sportu wyczynowego lat 50-tych i 60-tych.

K: Panie Marianie, farma głosi, że takiego faceta jak pan nie było nigdy przedtem i nigdy potem. Przynajmniej w sporcie. Czy to prawda, że gdy zajął się Pan jakąś konkurencją sportową, od razu zostawał Pan mistrzem?
M: - "Od razu" to może przesada. Trzeba było najpierw poćwiczyć i to solidnie, a dopiero pożniej zmierzyć się z najlepszymi...
K: Niektórzy sportowcy z tamtych lat do dziś pamiętają, jak nagle przestawali być nalepszymi. Najznakomitszy polski fotoreporter sportowy Jan Rozmarynowski przypomina, że mówiło się o Panu "Meteor Sportu". Że niby gdzieś tam trwają zawody, Pan przychodzi, pyta w co się tu gra, staje do konkurencji i wygrywa. Były w ogóle jakieś konkurencje sportowe, których Pan nie wygrał?
M: - Tak naprawdę byłem tylko sprinterem. Jako sprinter byłem członkiem kadry narodowej i sprint liczył się dla mnie przede wszystkim. A ponieważ zawsze urozmaicałem sobie czas na różne sposoby, więc notowałem jakiś wielki rekord w pamięci i próbowałem, czyby nie dało się go pobić. Trenowałem lekką atletykę codziennie, czasem dwa razy dziennie po 4 godziny, zresztą tak wtedy się trenowało, więc człowiek rozwijał się wszechstronnie.
K: Na tyle wszechstronnie, aby w dziesięcioboju zostawić z tyłu mistrzów świata?
M: - Nie startowałem bezpośrednio z najlepszymi w tej konkurencji. Moje wyniki mogły być tylko porównywane z tymi, jakie osiągnięto na oficjalnych zawodach. Gdy razem z kolegami podsumowaliśmy punkty, jakie zdobyłem w dziesięciobojach wyszło na to, że oficjalny mistrz świata był daleko z tyłu. Pchałem wtedy kulą 15 metrów, rzucałem oszczepem 65m, dyskiem 51m, o metr mniej niż wynosił rekord Polski, w dal skakałem 7 metrów, a wzwyż ponad 180 cm. Gdy zebrałem to wszystko do kupy, wyszły całkiem przyzwoite punkty.
K: Czy wzięło się to z intensywnego treningu, czy też wrodzony talent pozwalał Panu osiągnąć takie wyniki?
M: - "Wrodzony talent" to zbyt duże słowo. Mierzyłem sobie tylko 173 cm, a ci, z którymi walczyłem, patrzyli na mnie z góry. Można powiedzieć, że byłem szybki, ale to nie wystarczało na przykład do zrobienia wyniku w rzucie dyskiem czy oszczepem.
Trzeba było poprawić siłę.
K: Jak do tego doszło? Przecież w tamtych czasach lekkoatleci nie robili żadnych ćwiczeń siłowych. Był pan odmieńcem?
M: - Z pewnością tak. Bodajże w roku 1953 poszedłem na mecz w podnoszeniu ciężarów między Polską a Związkiem Radzieckim. Występowali tam po stronie rosyjskiej potężni faceci, którzy dzwigali niewiarygodne ciężary. Ale najbardziej zaskoczył mnie taki jeden kurdupel, o głowę niższy ode mnie, który podnosił też dużo, nie pamiętam już ile. W czasie przerwy podkradłem się pod sztangę, założyłem te same talerze, które tamten podnósł i próbowałem coś zrobić z tym ciężarem. Tak sobie myślałem, że jeśli taki kurdupel tyle podniósł, to i ja mogę. Okazało się, że nawet nie ruszyłem sztangi z miejsca. O psiakrew! Byłem tym faktem zbulwersowany. Właśnie wtedy postanowiłem trenować siłę, bo uznałem, że gdy się wzmocnię, to na pewno będę jeszcze szybszy niż jestem.
K: Czy to prawda, że na obóz kadry narodowej wybrał się Pan z własną sztangą?
M: - Tak było. Na Dworzec Główny w Warszawie przystaskałem z domu gryf i talerze. Było tego sto kilogramów, w sam raz dla lekkoatlety. Gdy pojawiłem się na zgrupowaniu w Rawiczu w roku 1955, zaraz dorwali się do sztangi wszystcy lekkoatleci. Efekt był taki, ze następnego dnia trener wzywa chłopaków na zajęcia, a tu nikt nie może ruszyć ani ręką, ani nogą. Trenera szlag trafił. Zrobił wykłąd o tym, że ćwiczenia cieżarami powodują skracanie mięśni, deformację sylwetki i w ogóle nieprzydatność do lekkiej atletyki. Nie ma się co dziwić, takie panowały wtedy poglądy w sporcie wyczynowym.
K: I jak skończyła się pierwsza przygoda ze sztangą?
M: - Trener nie popuścił. Powiedział "albo-albo". Znaczyło to, że albosztangę odwiozę do domu i przyjadę sam na obóz, albo nie mam czego tam szukać. A ponieważ byłem przekonany, ze sztanga jest koniecna do wyrobienia formy, wyjechałem i niewróciłem.
K: Nie wyrzucili Pana z kadry za niesubordynację?
M: - Wtedy jeszcze nie. Ale w roku 1955 zrobiłem powtórkę. Trenerem kadry był wtedy sławny szkoleniowiec Jan Mulak. Wydawało mi się, że jest otwarty na nowe metody treningu. Zawiozłem więc moją sztangę pociągiem do Spały. Wszystko zaczęło się dobrze, ale wieczorami po zajęciach lekkoatletycznych, wszystcy trenowali sztangą. I wtedy Mulak nie wytrzymał nerwowo. Dostałem roczną dyskwalifikację za indywidualny, niezgodny z planem trening.
K: Domyślam się, że była to dotkliwa kara dla młodego człowieka, któremu marzą się dyplomy mistrzowskie.
M: - Dyplom to jedno, a utrata stypendium to drugie. Dostawałem wtedy stypendium kadrowe co miesiąc w wysokości dobrej pensji miesięcznej. Na jedzenie było aż nadto pieniędzy.
K: A propos! Czy o diecie sportowej mieliście wtedy pojęcie?
M: - Żadnego. Nie mieli go nawet dietetycy, którzy przebywali razem z nami na obozach. Serwowali tłuste zupy, dużo masła i smalcu. Uważali, że taka dieta sprawdział się na ciężko pracujących górnikach, więc i nan nas odpowiednia.
K: Zasłynął Pan z pochłaniania dużych porcji tataru. Czy miał Pan apetyt na to, czy też była to dieta specjalistyczna?
M: - To był przmus sytuacyjny. Miałem wycięty wyrostek robaczkowy, a po operacji wynikły pewne komplikacje. Nie mogłem niczego ggryżdż, bo zaraz zbierało mi się na wymioty. Wpadłem na pomysł, aby jeść tatar, bo zmielonego mięsa nie trzeba gryżdż. Popijałem go mlekiem i trwało to pół roku. Potem żołądek doszedł do normy.
K: A co Pan robił przez rok po dyskwalifikacji?
M: - Szedłem na AWF, do osławionego "Hadesu", gdzie ćwiczyli ciężarowcy i robiłem to, co oni, mając na widoku póżniejsze starty w lekkoatletyce. Robiłem więc przysiady, wyciskanie w leżeniu, martwy ciąg i zarzucanie na klatkę piersiową bez podsiadu czyli na proste nogi. Póżniejszy mistrz olimpijski, Ireneusz Paliński, chodził koło mnie i zawsze pytał, po co ja to wszystko robię. Po co tyle przysiadów? Przestał pytać dopiero wtedy, gdy się okazało, że na proste nogi zarzucam więcej niż on. Niestety, ludzie wtedy jeszcze nie mieli pojęcia, jak należy trenować. A po ciężko przepracowanej jesieni, zimie i wiośnie wyszedłem na stadion i najpierw rzuciłem dyskiem o 10 metrów dalej niż przed rokiem, a póżniej wygrałem bieg na 60 metrów ze wszystkimi polskimi sprinterami. Wszystcy się dziwili, jak mogło do tego dojść. Inni lekkoatleci ćwiczą i ćwiczą, a wyniki były takie sobie. A sprawa była prosta: ćwiczenia siłowe!
K: Jak wykorzystał Pan ten sukces?
M: - Zrobiłem dobry krok we właściwą stronę. Polegał on na tym, że pomogłem pewnemu Amerykaninowi polskiego pochodzenia, który miał kłopoty z samochodem. Motoryzacja była moim hobby, więc było o czym pogadać. Potem on zainteresował się moją sylwetką. Sam trenował zapasy, grał w futbol amerykański i był udziałowcem jakiegoś klubu na Florydzie. Zaproponował mi studia na jednym z uniwersytetów. Miało to polegać na tym, że będę studiował, jeżeli zechcę, ale grać muszę, bo drużyna była uniwersytecka. Potrzebowali skrzydłowego.
K: Wystarczyła sama sylwetka, żeby załapać się do drużyny?
M: - Nie, w Berlinie odbywały się akurat otwarte mistrzostwa wojsk amerykańskich. Tam wystartowałem w biegu na 60 metrów, wygrywając wtedy z czasem 6 sekund, co było równe rekordowi świata. Potem "zdawałem egzamin" z martwego ciągu i wyciskania w leżeniu. Były też biegi specjalne: do przodu i z powrotem, bieg slalomowy, bieg ze startem lotnym i start normalny. Sprawdzian wyszedł tak, że lepsze wyniki miał tylko grający w tej drużynie Jones, póżniejszy mistrz olimpijski z Tokio, który uzyskał 9,9 sekundy na setkę.
K: Już wyobrażałam sobie, jak Pan rozstawia po kątach tych futbolsitów amerykańskich.
M: - No właśnie! Na wyobrażeniach się kończy. Facet przysłał mi zaproszenie. Zgłosiłem się do ambasady amerykańskiej, a już na drugi dzień dostałem wezwanie ze Służby Bazpieczeństwa. Jeszcze nic się nie zaczeło, a oni już węszyli afere szpiegowską. Nic nie mówili o paszporcie, ale go nie dpstałem. Potem przyszło oficjalne zaproszenie dla mnie do GKKF. Tam udupili mnie działacze. Wiem nawet kto. Ale to od nich zależał mój wyjazd. Nie dali akceptacji - nie pojechałem.
K: Znany był Pan również z różnych niekonwencjonalnych ćwiczeń, które tylko Pan potrafił wykonać. Dobrze by było podać naszym Czytelnikom jakiś przykład...
M: - Proszę bardzo! Leżymy na brzuchu tyłem do drabinek. Podkładamy oięty pod ostatni szczebel i zginamy nogi w kolanach do kąta prostego, prostując jednocześnie cały tyłów do podstawy pionowej bez pomocy rąk. Kolana dotykają podłogi, pięty są pod szczeblem. Trzeba dobrze rozgrzać stawy przed próbą, bo obciążenie kolan jest niesamowite. Pewnego razu zrobiłem to bez rozgrzewki i tak nadwyrężyłem przyczepy, ze nie mogłem już wystartować w dziesięcioboju.
K: A tak w ogóle, to kiedy zaczął Pan uprawiać sport?
M; - Od dziecka. Po wojnie nie było zabawek, więc braliśmy z domów pogrzebacze i fajerki, popędzaliśmy te fajerki pogrzebaczami i na tym polegały wyścigi osiedlowe. A na podwórku mieliśmy skocznię. Gdy miałem 13 lat, ojciec, który wyniósł tradycje gimnastyczne z przedwojennego "Sokoła", kupił mi kilogramowy dysk. Duże wrażenie zrobiła na mnie książka Stanisława Zakszewskiego pt."Szybciej, wyżej, dalej". Obudziła ona zainteresowanie na większą miarę niż dotychczas. Doszło w końcu do tego, ze już jako junior miałem w dysku drugi wynik po mistrzu świata, Oerterze z USA. On miał 52,5 metra, a ja 51,82. Tylko ze ja ważyłem 73 kg, a Oerter był o 30 kg cięższy i prawie dwa razy wyższy. Dopiero póżniej Edmund Piątkowski mnie pokonał, zdobywając mistrzostwo Polski.
K: Pamięta Pan jakieś swoje rekordy siłowe?
M: - 230 kg w przysiadzie. Piątkowski mial wtedy o 20 kg więcej, zresztą silny był niesamowicie. Bez żadnej techniki podrzucał 170 kg. Bez zadnego koksu wyrobił sobie mięśnie. Gdy zaczynał, ważył 70 kg, był chudy, a doszedł do setki.
K: A jak to się stało, że sprinter Marian Rossa został w końcu powołany do kadry narodowej w podnoszeniu ciężarów?
M: - Miałem już w trójboju ponad 400 kilogramów, więc trener Roguski uznał mnie za talent, a ja nie miałem nic przeciwko temu. Niestety, krótko to trwało, bo na wiosnę "ciągneło wilka do lau", czyli na boisko. Podnoszenie ciężarów to nuda. Trzeba mieć niezwykły charakter, aby ćwiczyć cały czas na maksymalnych ciężarach. To jest ogromne obciążenie psychiczne.
K: Czy skoczność można wyrobić sobie za pomocą przysiadów ze sztangą?
M: - Oczywiście. Najlepszym dowodem na to niech będzie fakt, że stojąc pod koszem i wyskakując w górę bez rozpędu, wkładłem piłkę do obręczy od góry. Mając tylko 173 cm!
K: Którego z mistrzów kulturystyki uważa Pan za najlepszego w historii?
M: - Steve'a Reevesa. Oglądając "Wojnę trojańską" miało się pewność, że jego mięśnie odznaczają się wartością użytkową. Kulturystyka dzisiejsza to już nie jest sport, tylko nabieranie centymetrów. Można sobie wyobrazić jak przy każdym gwałtownym ruchu trzaskają przyczepy, bo bo wyhodowane mięśnie są silniejsze od ścięgien.
K: Ale przecież Pan sam również był kulturystą!
M: - Ba, nawet trenerem kulturystyki. Prowadziełem zajęcia w warszawskiej Syrence w latach 1963-67. Jest tam długa sala, więc raz po raz ćwiczyłem sprint na 30 yardów. Żeby nie zabić się o ścianę, kupiłem najpierw długie gumy, a moi podopieczni łapali mnie w te gumy na finiszu. Mniej więcej tak samo jak łapie się samolot myśliwski na lotniskowcu, żeby za daleko nie poleciał.
K: A teraz? Co robi Pan obecnie?
M: - Na razie remontuje mieszkanie, ale już niebawem znowu zabiorę się za treningi. Najwyższy czas znowu zawitać w siłowni.
K: Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Mirosław Prandota

Szkoda ze kulturystyka jest sportem pomijanym , niezapominajmy również o ludziach którzy to zaczeli!!!

"Nikt nie czepia się silnych ludzi" Charles Atlas

Ekspert SFD
Pochwały Postów 686 Wiek 32 Na forum 11 Płeć Mężczyzna Przeczytanych tematów 13120

PRZYSPIESZ SPALANIE TŁUSZCZU!

Nowa ulepszona formuła, zawierająca szereg specjalnie dobranych ekstraktów roślinnych, magnez oraz chrom oraz opatentowany związek CAPSIMAX®.

Sprawdź
...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Początkujący
Szacuny 14 Napisanych postów 3058 Wiek 55 lat Na forum 22 lat Przeczytanych tematów 36772
czy to nie ten facet miał ponad 40cm w przedramieniu ?

Pozdrawiam

Kilop

Pozdrawiam
Kilop

Doradca w dziale Trening

...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Początkujący
Szacuny 5 Napisanych postów 1129 Wiek 41 lat Na forum 21 lat Przeczytanych tematów 4101
oj tego to niestety niewiem. ciekawe.
A z innej beczki widze ze tu zagościłeś, sog za to.

Szkoda ze kulturystyka jest sportem pomijanym , niezapominajmy również o ludziach którzy to zaczeli!!!

"Nikt nie czepia się silnych ludzi" Charles Atlas

...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Początkujący
Szacuny 14 Napisanych postów 3058 Wiek 55 lat Na forum 22 lat Przeczytanych tematów 36772
sam sie tu z racji wieku czasem czuje ,jak z archiwum ,więc ciągnie wilka do lasu

Pozdrawiam

Kilop

Pozdrawiam
Kilop

Doradca w dziale Trening

...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Początkujący
Szacuny 5 Napisanych postów 1129 Wiek 41 lat Na forum 21 lat Przeczytanych tematów 4101
heh, spoko

Szkoda ze kulturystyka jest sportem pomijanym , niezapominajmy również o ludziach którzy to zaczeli!!!

"Nikt nie czepia się silnych ludzi" Charles Atlas

...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Początkujący
Szacuny 6 Napisanych postów 1941 Na forum 18 lat Przeczytanych tematów 8538
Kulturystyka jest wg mnie bardziej widowiskowa niż piłka nożna....Powinno się transmitować zawody i przypominać znanych kulturystów tak samo jak piłkaży...Sądzę że tak wkrótcę będzie bo sporty siłowe i dbanie o swoja kulture fizyczną są coraz bardziej w modzie!!!!





DOBRY TEMACIK!!!!!!!!!POZDRO

Tant que luttes, tu es vainqueur!!! Dopóki walczysz, jesteś zwyciezcą!!!!!!!!!!!

www.pajacyk.pl
www.polskieserce.pl 

...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Początkujący
Szacuny 15 Napisanych postów 3579 Na forum 19 lat Przeczytanych tematów 28289
jest tylko jeden taki mały problem kolego

popatrz na date pota wyrzej
...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Początkujący
Szacuny 6 Napisanych postów 1941 Na forum 18 lat Przeczytanych tematów 8538
ups...nie zerknąłem

Tant que luttes, tu es vainqueur!!! Dopóki walczysz, jesteś zwyciezcą!!!!!!!!!!!

www.pajacyk.pl
www.polskieserce.pl 

...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Znawca
Szacuny 45 Napisanych postów 1370 Na forum 19 lat Przeczytanych tematów 15179
Podkładamy oięty pod ostatni szczebel i zginamy nogi w kolanach do kąta prostego, prostując jednocześnie cały tyłów do podstawy pionowej bez pomocy rąk.

O...k u u u u r w a...a l e...p r z e c****** ! ! !

Zmieniony przez - wiadroman w dniu 2006-08-20 01:25:05

Run Forrest, run!

Nowy temat Wyślij odpowiedź
Poprzedni temat

MISTRZOSTWA POLSKI POZNAŃ`83

Następny temat

MISTRZOSTWA OGNISKA TKKF"HERKULES"`83 ROK

WHEY premium