Wbrew opiniom zamieszczanym pod moimi artykułami, wcale nie jestem przeciwnikiem treningu aerobowego. Regularnie i systematycznie stosuję różnego rodzaju aeroby w moim planie treningowym (bieganie, pływanie, marsze, jazda na rowerze). Ba, korzystanie z komunikacji miejskiej i związane z tym chodzenie (obok mniejszej podaży dziennej kalorii) to główny powód, dla którego Japończycy nie są tłuści, na co wskazują liczne badania [2,3]. Moje zarzuty dotyczą prób zrobienia z zawodnika sportów siłowych maratończyka, kolarza czy triatlonisty. Aeroby w niewielkim wymiarze mają znikomy lub żaden wpływ na przyrosty masy i siły mięśni. Niestety, niektórzy kulturyści w celu zrobienia „formy” stosują absurdalną objętość sesji aerobowych, co gorsza powtarzają je przez większość dni w tygodniu – a to już może być bardzo szkodliwe. Jakie więc jest miejsce treningu aerobowego w planie kulturysty?
Nr 1: „adaptacja do bardziej intensywnej pracy”
Nikt nie jest w stanie przejść z marszu do najbardziej intensywnych interwałów (TABATA, crossfit, sporty walki), im większą masz masę, tym jest to większy problem dla układu sercowo-naczyniowego. Dlatego aeroby są niezbędnym etapem adaptacyjnym, w tym wariancie mogą trwać nawet 12-16 tygodni – stopniowo zwiększa się objętość i intensywność treningu tlenowego.
Dla osób, które do tej pory były nieaktywne, pierwsze kroki z aerobami to mogą być nawet szybkie spacery po 5-6 km, czy też nordic walking. Ta ostatnia dyscyplina może się wydawać śmieszna, cóż – jeśli przejdziesz w ciągu godziny ponad 8 km, stwierdzisz, że to również może być katorga. W terenie górskim również skala trudności nawet zwykłego marszu z lekkim obciążeniem rośnie diametralnie, utrzymanie tempa 10 minut na 1 km może być niewykonalne.
Przeczytaj całość na PoTreningu: http://potreningu.pl/articles/4933/trening-aerobowy-w-kulturystyce--cz--i