Przyjechał do Polski na jeden dzień, by promować książkę "Uwierzyć w siebie. Do przerwy 0:3". Święta spędzi w Anglii. Od pół roku nie gra w piłkę. Najpierw leczył kontuzję łokcia, teraz jest rezerwowym. Trener Rafael Benitez chce, by Dudek został w Liverpoolu i był zmiennikiem Jose Reiny, czekając na jego kontuzję. Ale jeśli Polak nie zmieni klubu i nie zacznie grać, trener Paweł Janas może nie zabrać go na mundial w Niemczech.
Robert Błoński: Jaki prezent chciałby Pan dostać pod choinkę?
Jerzy Dudek: Zgodę na odejście z Anfield Road. By trener Benitez poważnie podszedł do tematu i pozwolił mi rozwiązać problem, który jest aż nadto widoczny. Nie gram i bardzo źle się czuję, gdy trenuję bez celu. Nie jestem szczęśliwy w Liverpoolu.
Jest szansa na to, że Benitez zgodzi się na transfer?
- Tak mi się wydaje. Podczas klubowych mistrzostw świata w Japonii liczyłem, że zagram choć w jednym meczu. Tak obiecywał trener miesiąc temu. Ale czyny nie szły w parze ze słowami. Byłem bardzo zawiedziony, ale pomyślałem, że to sygnał, iż w styczniu będę mógł odejść. Trener myśli, że jestem fajny chłopak, bezkonfliktowy. Niedawno powiedział nawet, że "z niegrzecznymi już się pożegnaliśmy". Nie chcę się zmienić, pięścią w stół na razie nie walnę, ale nie zamierzam być już tylko cichy i grzeczny. Bo czasem moja grzeczność jest wykorzystywana. Zapytałem nawet Beniteza, czy mam wywołać jakieś konflikty, żeby dał mi odejść. Odparł, że mnie zna i wie, że tak nie zrobię. Ale będę coraz bardziej naciskał na transfer, jestem zdeterminowany, by odejść.
Będą kolejne rozmowy z Hiszpanem?
- Benitez jest w tej chwili w domu, odwiedził matkę. Parę dni temu zmarł mu ojciec, z klubowych MŚ w Japonii nie zdążył do Hiszpanii na pogrzeb. Kiedy wróci, na pewno porozmawiamy. W styczniu otwiera się okno transferowe i chcę do tego czasu mieć zgodę klubu na odejście. Bez tego nie możemy z menedżerem szukać nowej drużyny.
Co to znaczy, że przestaje być Pan grzeczny?
- Do tej pory nigdy nie mówiłem, że jest nowy trener i preferuje swojego rodaka moim kosztem. Ale frustracja zawodnika, który nie gra, jest taka, że może doprowadzić do brutalności. Każdy wylewa swoje żale, gdzie może. Ja do tej pory nie próbowałem tą goryczą "zarazić" swojego treningu. I chcę, żeby tak było dalej. Ale mam już tego dosyć.
Co może Pan zrobić?
- Powiedziałem już menedżerowi Janowi de Zeeuwowi: "Przyjeżdżaj, nie ma co czekać". Musimy stanowczo bronić swojego interesu. Nie gram, nie jest mi dobrze w Liverpoolu, nie spełniam się jako piłkarz.
Odpowie Pan szczerze, czy ma jakieś oferty?
- Szczerze, to nie mogę powiedzieć. Bo znaczyłoby to, że rozmawiam z kimś za plecami klubu. Liverpool musi dać mi zgodę na szukanie. Wtedy powiem o ofertach.
A co z Benficą Lizbona?
- Jeśli coś było, to po losowaniu 1/8 finału Ligi Mistrzów się skomplikowało. Liverpool gra z Benficą, ale mam nadzieję, że sprawa nie jest zamknięta. Bo "The Reds" chcą prawego pomocnika z Lizbony, Simao Sabrosę. Może będzie transakcja wiązana?
A wypożyczenie? Do Sunderlandu...
- Jeśli nie będzie innego wyjścia, to muszę znaleźć klub, w którym będę grał. Z całym szacunkiem, to powinna być jednak drużyna, która o coś walczy. Chyba że nie będzie innych propozycji, a będę miał gwarancje grania co tydzień, to się zgodzę. Ale są lepsze kluby niż Sunderland.
Chciałby Pan wyjechać z Wysp?
- Nie mam nic przeciwko temu. Choć mogłyby się pojawić problemy. Tu znam język, kulturę, mentalność. W Niemczech czy Portugalii musiałbym się uczyć wszystkiego od nowa. Choć, jeśli chodzi o Bundesligę, to byłby najmniejszy problem. W moim domu od lat mówiło się śląsko-niemieckim (śmiech). Liga niemiecka to też jakaś szansa. Ze względu na mój charakter, mentalność jest mi tam bliżej niż na południe Europy. Ale jestem otwarty na wszystko.
Podobno jest Pan teraz wart milion euro.
- Benitez powiedział mi, że na pewno nie będzie zadowolony z miliona [w 2001 roku Dudek kosztował Liverpool 4,85 mln funtów - red.]. Dodał, że jak ktoś da i trzy miliony, to będzie mało. "Bo gdzie ja kupię takiego bramkarza za trzy miliony euro?" - zapytał mnie. I powiedział, że mnie nie puści. Mam jeszcze półtora roku kontraktu i jak porównuję pieniądze, jakie wydał na Reinę [10 milionów euro - red.], to rzeczywiście trudno mu będzie mnie zastąpić za 3 mln. Ale mamy w klubie młodego Scotta Carsona i mam nadzieję, że to on będzie szykowany do roli drugiego bramkarza.
Wyobraża Pan sobie, że po zimowym oknie transferowym pierwszego lutego jest jeszcze zawodnikiem Liverpoolu?
- Jeśli będę grał w podstawowym składzie, to tak. Jeśli nie - ciężko mi to sobie wyobrazić.
A wyobraża Pan sobie, że nie pojedzie na mundial?
- Niestety, to sobie wyobrażam bardzo dobrze. Jedno wiąże się z drugim. Nie gram, to mundial się oddala. Tematem dyżurnym w Polsce jest to, czy Dudek pojedzie na mundial. Zaczekajmy do 31 stycznia, jak wtedy nic się nie zmieni, niech zacznie się dyskusja. Przecież nic nie zawiniłem, że nie gram. Nie miałem też szansy na odejście. Gdyby nie kontuzja łokcia, pewnie już by nie było mnie na Anfield. Latem zdawałem sobie sprawę, że Reina przychodzi nie po to, by nie grać. Wtedy pojawiły się oferty, byłem gotowy odejść. Na przeszkodzie stanęła kontuzja. Przez trzy miesiące się leczyłem. W czwartym wróciłem na ławkę rezerwowych.
Reina broni bardzo dobrze. Pan też miał wspaniały pierwszy sezon. Błędy zdarzały się, gdy przyszło zmęczenie.
- Liverpool gra znakomicie w defensywie. Hiszpan jest bramkarzem mało efektownym, za to niesłychanie skutecznym. Nie broni w jakichś nieprawdopodobnych sytuacjach, bo nie ma okazji. Gdy jednak drużyna czasem zawodzi, on "kasuje" akcje na piątym-siódmym metrze przed bramką. Tego oczekuje Benitez. Reina jest bardzo szybki, a w tych wszystkich spotkaniach, w których gola nie puścił, miał może pięć strzałów. Mam nadzieję, że nie jest to syndrom pierwszego sezonu, że Hiszpan będzie miał szczęście dłużej, ale pod warunkiem że mnie już tam nie będzie.
Jak wyglądają święta Dudka?
- Zawsze tak samo. Wigilia z rodziną. Przyjeżdżają rodzice i teściowie. Jest choinka, kolędy i polskie potrawy. Dla Anglików najważniejszy jest 25 grudnia. Dzień później zawsze gramy mecze. Na szczęście jeszcze nigdy nie byłem na przedmeczowym zgrupowaniu w Wigilię. Święta w Anglii, z tymi światełkami na zewnątrz, wyglądają cudownie. Aż dziw bierze, że to Anglia.
To był dobry rok dla Pana?
- Najlepszy. Osiągnąłem coś niesamowitego.
Śni się Panu wygrany finał Ligi Mistrzów z Milanem?
- Trzy dni temu byliśmy całym zespołem na kolacji. Szef restauracji puścił DVD "Droga do finału". Przyjemnie było patrzeć na to, co Dudek wyprawiał w bramce. Śmiałem się. Widziałem to po raz trzeci. Raz, parę dni po meczu, kiedy przyjechałem na Pierwszą Komunię syna, pokazał mi ojciec. Potem, kiedy zaczynałem pisać książkę - by przypomnieć sobie, jak było. No i teraz, po raz trzeci.
Koledzy z Liverpoolu komentowali?
- Oni widzą, w jakim jestem stanie. Jak jestem wkurzony. Snuję się jak duch po szatni, więc starają się dodać mi otuchy, rozweselić. W szatni zjawia się czasem trener bramkarzy i mówi: "Dudzio, jest fantastycznie, trzymaj tak". Odpowiadam, że "nie mam celu, dla którego pracuję". W rezerwach ostatnio też nie gram, mają jakąś przerwę. Od listopada, od meczu z Manchesterem City, nie grałem wcale. Mówiłem o tym Benitezowi, a on wzruszył ramionami i powiedział, że go to nie interesuje i cieszy się, że ma takiego bramkarza jak ja.
Kiedy wygrałem Ligę Mistrzów, byłem niesłychanie dumny, bo spełniło się marzenie, spadła presja, bo przecież oczekiwania wobec mnie rosły, odkąd przyszedłem do Liverpoolu. Jak wygraliśmy Puchar Ligi, a ja zostałem bohaterem finału z Manchesterem United - były głosy, że za mało. Do tego doszła rywalizacja z Kirklandem i pisanie angielskiej prasy, że zabieram miejsce ich największemu talentowi. Kiedy wygrałem Ligę Mistrzów, to przyszło mi do głowy, że wreszcie mnie docenią. I będę miał prawo do odrobiny szacunku. I mam. Był "Dudek dance" we włoskich dyskotekach, a niedawno od pana Laskowskiego, który śpiewał "Kolorowe jarmarki", dostałem doskonałą piosenkę o tym finale.
Cieszę się przeszłością, ale żyję jutrem. Tylko sportowcy to rozumieją. Jak Otylia Jędrzejczak, Robert Korzeniowski czy Adam Małysz. Mogą mieć medal na szyi, ale już chcą następnego. Zdejmują go i ciężko pracują. Na następną chwilę radości. Ja już swój medal dawno zdjąłem. Czekam na następny powód do radości. Chcę jak najszybciej zacząć grać, a potem przyjdzie czas na mundial.
Ten majowy finał z Milanem to najszczęśliwszy dzień w karierze?
- Tak. Taki dzień byłby najbardziej fantastyczny w karierze każdego piłkarza. Sposób, w jaki pokonaliśmy Milan, był niewyobrażalny. Te wszystkie moje późniejsze dodatki - czyli obroniona sytuacja Szewczenki w 120. min czy karne - pozwoliły mi łatwiej zaakceptować przyjście Reiny na Anfield, rywalizację z nim, no i w końcu przetrwać kontuzję. Pamiętam, kiedy jechałem do szpitala, ze złamanym - jak mi się wydawało - łokciem, myślałem sobie: "To niemożliwe, czyżby to koniec?". Ale pamiętałem, że na szyi miałem medal za ten "finał", że odniosłem fantastyczny sukces. To mi pozwoliło przetrwać.
Pan wygrał Ligę Mistrzów, polskich drużyn i zawodników w pucharach nie widać.
- A Europa cały czas idzie do przodu, jak za nią nie nadążymy, zostaną nam rozgrywki podwórkowe. Występy kadry i jej sukcesy to też paradoks. Pozytywny, ale ponad stan.
Kiedy rozmowa z Benitezem?
- Zaraz po Nowym Roku. Mam dość. Chcę uciąć dyskusję, czy jadę na mundial. Nie wyobrażam sobie, że w lutym będzie tak jak teraz.
http://www.sfd.pl/temat132515/ - ZAGŁĘBIE SOSNOWIEC
http://www.sfd.pl/temat130326/ - JUVENTUS TURYN