Problem jest taki że po pewnym czasie w marszu zaczyna boleć mnie górna część mięśnia kapturowego nad lewym ramieniem. Z prawej strony nie ma żadnego problemu. Wygląda to tak że po godzinie-dwóch zaczyna mnie coś tam ćmić w tym miejscu, pod szelką plecaka. Staje się to coraz bardziej intensywne aż zaczyna na tyle wkurzać że trzeba zdjąć plecak albo odpiąć szelkę i nieść go tylko na prawej i pasie biodrowym. W momencie zdjęcia obciążenia ból jak by rozchodzi się i szybko wzmaga, a po chwili rozpływa i dość szybko przestaje dokuczać. 5-10 minut i można iść dalej. Sytuacja w kółko się powtarza po kolejnej godzinie. Z wyjątkami jest to dość regularne i powtarzalne. Zawsze to samo miejsce, mniej więcej podobne interwały czasowe. Bywa że po kilkunastu kilometrach i kilku takich powtórkach gdzieś to na dłuższy czas się schowa. Problem występuje od kiedy zainteresowałem się tym 'sportem' mniej więcej 4 lata i strasznie mnie to morale psuje na wypadach w teren. Obciążenie nie ma prawie znaczenia,nawet bardzo lekki plecak - kilka kilo wywołuje to zjawisko. Co ciekawe nawet jadąc rowerem z naprawdę symbolicznym plecakiem rzędu kilograma tez to się potrafi pojawić po jakiś 2 godzinach z taką samą intensywnością jak przy 15 kilogramowym plecaku targanym po górach. Kombinowałem z ustawieniem szelek, pasa biodrowego itp, nic nie pomaga.
Pytanie co to do cholery morze być? Jakiś nerw czy co tam jest w tym miejscu? I do jakiego lekarza z tym iść? Byłem u ogólnego, kazali rentgen zrobić, nic to nie pokazało... Warto wspomnieć że dość skutecznym lekarstwem na to zjawisko jest podlać się solidnie czymś mocnym. Marsz na bani skutecznie likwiduje to zjawisko ale przecież nie mogę każdego rajdu na bani uskuteczniać, choć trzeba przyznać że będąc w bajkowym nastroju wyniki bywają imponujące ;)
Obrazek pokazuje gdzie mnie to boli.