SFD.pl - Sportowe Forum Dyskusyjne

[BLOG] Gacio, dziennik treningowy

temat działu:

Trening dla początkujących

słowa kluczowe: , , ,

Ilość wyświetleń tematu: 47540

Nowy temat Wyślij odpowiedź
...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Początkujący
Szacuny 1 Napisanych postów 77 Na forum 12 lat Przeczytanych tematów 301
... aż nie .... kurcze, to ja już w ogóle nie mam się czym pochwalić.... 18 razy z czego 15 ciągiem i czy pojedynczo. Nie no muszę do końca 2018 zrobić 20, jak się zdrowie nie posypie.
...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Początkujący
Szacuny 1 Napisanych postów 77 Na forum 12 lat Przeczytanych tematów 301
o ja dupce: czy czy, trzy oczywiście... analfabeta ale z tego słynę ...
...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Specjalista
Szacuny 60 Napisanych postów 576 Wiek 37 lat Na forum 10 lat Przeczytanych tematów 3665
haha :) nieważne jak się pisze, ja np chciałbym robić na drążku i "czydziści" :D
jak się będę sprawdzał to wtedy nagram filmik, bo póki co musiałem zrobić krok do tyłu bo czułem zmęczone te plecy:)
...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Specjalista
Szacuny 60 Napisanych postów 576 Wiek 37 lat Na forum 10 lat Przeczytanych tematów 3665
Guess who's back! ^^
Nowy rok, nowy ja! :)
Co się działo w międzyczasie? Runmageddon, urlop ale cały czas treningi, lżejsze lub cięższe. Luźniejsze lub nie ;)
Poniżej postaram się wrzucić filmik z ćwiczeń alkoholowych. Tak, dokładnie! Wakacje to dla mnie czas relaksu i drinków. Dużo czytałem książek, dużo jadłem, biegałem co drugi dzień po plaży, trzy razy byłem na siłowni i parę razy ćwiczyłem wśród palm:] I tak 16 dni! Kto bogatemu zabroni!?
Ludzie patrzyli jak na głupka, ale jakoś mnie to nie ruszało ;) nawet po tygodniu nauczyłem się robić przysiady na jednej nodze =)



...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Specjalista
Szacuny 60 Napisanych postów 576 Wiek 37 lat Na forum 10 lat Przeczytanych tematów 3665
Tuż przed wakacjami jeszcze ukończyłem górski runmageddon!! 21km i ponad 70 przeszkód w czasie 4 h 6 min :) Był to mój trzeci bieg OCR (Runmageddon rekrut, classic i hardcoare) w tym roku, dzięki któremu otrzymałem statuetkę weterana runmageddonu! Pięknie prezentuje się na półce ;) nie mam niestety fajnych filmików, za to mam fajne wspomnienia - polecam!
Jednak to nie koniec moich biegowych potyczek w 2018 r. (nie ma to jak pisać tu o bieganiu, moja nazwa tematu idealnie do tego pasuje :P ). Brałem też udział w trzech biegach organizowanych przez Wojskowy Klub Biegacza "META" Lubliniec. Pierwszy to bieg przełajowy "Bieg o Nóż Komandosa" - 10 km w pełnym umundurowaniu,tu miałem czas ok 55 min. Kolejny bieg to "Bieg Katorżnika", blisko 11 km w błocie, jeziorze, lesie, moczarach i rzeczce :) Strasznie śmierdzący bieg, ale właśnie zapisałem się na kolejną sierpniową edycję! Ostatni zdecydowanie najtrudniejszy bieg odbył się 24.11.2018 r. "Maraton Komandosa". Po ukończeniu 21km Runmageddonu postanowiłem, że spróbuję swoich sił z maratonem. A co!? Kto głupiemu zabroni? ;) Wojna z żoną trwała dość długo, ale podszedłem ją sposobem i powiedziałem jak już się zapisałem. Twierdziła, że tego nie przeżyję.. A jednak. Ta daamm. Piszę tu, znaczy że żyję i mam się dobrze. Mam przygotowane niekrótkie sprawozdanie z tej "imprezy" - wrzucę poniżej. Jedno jest pewne. Tego co działo się w głowie od momentu zapisu, do startu i już podczas samego biegu nie jestem w stanie aż tak opisać. Za to emocje po ukończeniu.. ech. BEZCENNE!
enjoy my fellings !

Mój pierwszy maraton.. Maraton Komandosa.

Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że nie jestem typowym biegaczem. Na co dzień gram
w piłkę nożną i chodzę na siłownię. Wszystko w celu utrzymania dobrej kondycji zarówno psychicznej, jak i fizycznej. Jednak w tym roku kolega Adam namówił mnie na Runmageddon (bieg z przeszkodami). Pierwszy pokonałem w kwietniu, gdzie na dystansie 6 km było około 30 przeszkód. Kolejny w lipcu. Tu było już 12 km i blisko 50 przeszkód. Oba ukończyłem pomimo braku treningu biegowego. Trzeci start zmotywował mnie do regularnego biegania po lesie, ponieważ namówiony przez tego samego kolegę, w październiku pokonałem górski runmageddon - 21 km z 70 przeszkodami. Było ciężko, bieg trwał ok 4 godzin i zabrał niesamowicie dużo energii, oddając przy tym masę pozytywnych emocji. Wtedy usłyszałem o Maratonie Komandosa i w pierwszym momencie pomyślałem, że to nie dla mnie. Jednak po głębszej analizie doszedłem do wniosku, że na trasie nie ma przeszkód siłowych, więc zapas energii powinien wystarczyć na mniej więcej 2 godziny dłuższego biegania. Wcześniej startowałem w przełajowym Biegu Katorżnika, jak i Biegu
o Nóż Komandosa. Ten drugi odbył się w pełnym umundurowaniu. Różnica pomiędzy biegiem w cienkim dresie i lekkich butach, a mundurem i butami taktycznymi jest ogromna, ale i to mnie nie zniechęciło. Był miesiąc do startu. Zapisałem się.
Tydzień poprzedzający maraton był mieszanką ekscytacji i strachu. Cieszyłem się, że mogę sprawdzić swój charakter, ale też bałem się, że odpadnę na trasie lub nie ukończę go w limicie
jakim było 7 godzin. Aczkolwiek nie było już odwrotu. Maraton Komandosa jest to bieg przełajowy, który rządzi się wyjątkowymi przepisami, przez co prawdopodobnie jest najcięższym biegiem
w Polsce na takim dystansie. Pełne umundurowanie polowe i plecak o wadze minimum 10 kg, plus woda jaką zawodnik musi zabrać ze sobą, ponieważ na trasie nie tyle nie można liczyć na żadną pomoc, co jest to zabronione pod karą dyskwalifikacji. Bieg odbywa się w zdecydowanej większości po leśnych ścieżkach utwardzonych kamieniami, jednak na trasie trzeba zmagać się
z grząską polaną, piaskiem i teoretycznie najprostszym odcinkiem drogi betonowej. Plecak spakowałem wraz z tatą, który idealnie rozmieścił deskę i piasek owinięty folią tak, że "ładunek" był stabilny. Pierwszy sukces - pomyślałem. Wszystko przeszło kiedy ubrałem plecak
i poczułem jego ciężar wchodząc po schodach. Nigdy nie biegałem z obciążeniem, a te 10 kg wydawało mi się zdecydowanie za dużo, pomijając fakt, że 42 km też już robiły na mnie niebagatelne wrażenie. Waga plecaka spowodowała, że nie myślałem już jak zmieścić się w limicie czasowym, tylko jak dotrwać do mety. Nadszedł dzień startu. Szybkie śniadanie, wskoczyłem
w mundur, ubrałem buty, następnie plecak i.. znów poczułem jego ciężar. Różne dziwne myśli wtedy miałem w głowie, których nie sposób teraz przytoczyć. Po przybyciu na miejsce stanąłem
w kolejce do ważenia plecaka. Waga pokazała 10,5 kg. Potem wrzuciłem dwie butelki wody po 0,7 l do bocznych kieszeni plecaka. Trzy żele energetyczne, cztery shooty magnezowe i trochę gorzkiej czekolady do bocznych kieszeni munduru. Padła komenda „pobrać plecaki!” i tak też zrobiłem. Udałem się na start obserwując ludzi, a raczej ich plecaki. Niektóre były ogromne, wyglądały na wypełnione po samą górę. Możliwe, że znajdowało się w nich dużo ubrań, przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Później dowiedziałem się, że jest też taka kategoria jak – najcięższy plecak. Nie wiem ile ważył rekordzista, ale każdy dodatkowy kilogram nie mieścił mi się w głowie. Ja swój plecak miałem oczywiście pożyczony. Czarny, z pasem biodrowym, wielkości moich pleców. Ustawiliśmy się na polanie i po chwili zaczęło się odliczanie. 10, 9.. a serce biło już dość szybko, choć rozgrzewki wcześniej nie uwzględniłem. Start! Ruszyliśmy. W głowie miałem tylko podpowiedzi kolegów, którzy pokonali już ten maraton w poprzednich latach „marszobieg, nie śpiesz się, pierwsze okrążenie jest bardzo ważne, żeby nie stracić na nim całej energii”. Dlatego ustawiłem się z tyłu i równym, wolnym tempem biegłem za całą rzeszą zielonych mundurów. Już na pierwszym kilometrze biegłem obok Pani, która z tego co mi wiadomo, to była po siedemdziesiątce. Niesamowite. Pomyślałem, że może nie będzie tak źle skoro ludzie w takim wieku tu wracają. Drugi kilometr, cały po betonowej drodze, a moje myśli krążyły już tylko
w obrębie plecaka. Ciężki. Do tego nogi nie chciały się rozgrzać, lekko pobolewały mięśnie. Odwróciłem się, a Pani którą jakiś czas temu wyminąłem biegnie za mną. Jej plecak też musiał ważyć te 10 kg, jednak biegła z uśmiechem na twarzy. Założyłem słuchawki, włączyłem muzykę
i udało mi się zająć tym myśli. Biegłem spokojnie dając się wyprzedzać, jednocześnie szukając przed sobą osoby, która zaczyna maszerować. Na 7 km w zasięgu wzroku miałem już raczej ciągle te same osoby. Mijaliśmy się nawzajem. Oddech miałem wyrównany, jeden żel energetyczny podzieliłem sobie na trzy razy i równo co pół godziny przyjmowałem jego część, zapijając wodą. Póki co większość trasy biegliśmy po kamieniach, które jeszcze aż tak mi nie doskwierały. Potem polana, dość mokrawa, trochę błota i pierwszy marsz. Teoretycznie ulga dla nóg. Szedłem w miarę szybkim tempem przez około 2 minuty, po czym ruszyłem. Te 2 minuty nie pomogły. Bieg wydawał się teraz jeszcze cięższy i znów potrzebowałem chwili, żeby wskoczyć na obroty. Za polaną pojawił się też piach, na którym wyraźnie szybciej traciłem siły, a tempo spadało. Biegłem od prawej do lewej
w poszukiwaniu twardego gruntu. Kiedy już go znalazłem, był on kolejnym etapem utwardzonej drogi z kamieniami. Tu już stopy bolały. Każdy krok powodował, że nie czułem amortyzacji. Wydawało mi się, że buty zostawiłem w tym piachu chwilę wcześniej i biegnę boso. Mijałem jeziora, polany, lasy, domki letniskowe i domki jednorodzinne, w którym napotkać można było życzliwych ludzi, którzy bili brawo i krzyczeli że trzymają kciuki. Skłamałbym mówiąc, że to nic nie daje. Dostałem lekkiego wiatru w plecy, zapomniałem o bólu i biegłem przez wioskę dalej kurczowo trzymając się planu żel+woda co pół godziny. Na 15 km spożyłem drugi magnez. Pierwszy wypiłem tuż przed startem. Myśl, że jeszcze 7 km do półmetka przeplatana była pytaniami, czy jeśli dobiegnę, to ruszać dalej na drugą pętlę, czy może lepiej dać sobie spokój i wracać z podkulonym ogonem do domu. Biegłem, maszerowałem, biegłem, maszerowałem i na 1,5 km do celu zwiększyłem tempo, po betonie, lekko pod górkę. Chciałem to już mieć za sobą. Docierały do mnie dźwięki prowadzącego imprezę, co raz głośniej i głośniej, aż w końcu w zasięgu wzroku zobaczyłem napis „META”. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że napis ten był ładnych kilka metrów nade mną i do pokonania była jeszcze górka, którą znałem z Biegu o Nóż Komandosa. Podbiegłem, choć sam się zastanawiam teraz jak mi się to udało. Zegar pokazał 03:00:13 i zrzuciłem z siebie plecak. Przebrałem koszulkę termiczną, spakowałem kolejne dwie butelki wody, żele i magnez. Wypiłem łyk gorącej herbaty, puszkę lodowatej coca-coli, założyłem plecak i ruszyłem dalej. Nie mogłem się zastanawiać co dalej, bo inaczej bym tam został. Adrenalina chyba spowodowała, że do półmetku dobiegłem zapominając o bólu stóp. Drugie okrążenie, 300 metrów dalej, a okolice stawu skokowego mam tak obtarte, że problemem jest postawić kolejny krok. Kucam, luzuję sznurowadła i dalej w drogę. Kolejne 200 metrów i problem ponownie nie pozwala mi biegnąć. Zaczynam iść,
w telefonie szukam audiobooka – może to mi pomoże. Szedłem ok 5 minut, nic się nie zmienia. Asfalt się skończył, zaczęła leśna droga i ruszyłem. Biegłem bardzo wolno, co raz częściej przechodząc w krótki marsz. Tabliczka 17 km do końca i opuściłem głowę w dół, żeby czasem nie zobaczyć kolejnej z napisem 16. Nie motywowało mnie to w ogóle. Piękne leśne krajobrazy zamiast cieszyć oko, mocno mnie denerwowały. Wiedziałem że od tego jeziora, do polany jeszcze daleka droga, a od polany do mety kolejne kilka godzin. Ból pachwin wkradł się mniej więcej na tej wysokości i nie odpuszczał ani na chwilę. Pieką kolana, obciera mi staw skokowy, obciera udaod luźnego munduru i mam poodbijane stopy. Idę już częściej niż biegnę. Nie słucham muzyki, nie słucham audiobooka. Wszystko mnie denerwuje. Wszystko mnie boli, a odległość do mety tak jakby stanęła w miejscu. Nagle na mojej drodze widzę rowerzystę, który jedzie z naprzeciwka. To Darek! Kolega z mojego zakładu ruszył, żeby dodać mi otuchy. Niesamowite jak możliwość porozmawiania z kimś będąc w takim stanie motywuje do dalszego poruszania się. Niby wszystko mnie denerwowało, a jadący obok na rowerze Darek – nie. Skończyła się twarda droga, dalej nie szło już jechać rowerem i musiałem znowu radzić sobie sam. Ostatnie 8 kilometrów nie widziałem zbyt wielu osób. Szedłem, trochę biegłem i tak w kółko. Woda się kończyła, wziąłem ostatni magnez. Jeszcze tylko 7 km. Mija sporo czasu i kolejna tabliczka z napisem 6 km. Wiedziałem, że za 2 km będzie punkt medyczny. Odliczałem mijane drzewa i kamienie, które odbijały mi się na stopach. Dotarłem do wyznaczonego miejsca, spojrzałem na zegarek i uświadomiłem sobie, że jeśli ruszę szybciej, to zmieszczę się w limicie. Napięta łydka przeszkadzała, wspomniane wcześniej bóle nie odpuszczały, ale spotkałem żołnierza, który plecak miał tylko na jednym ramieniu, bo drugi pasek się zerwał 20 km temu. Biegł i nie marudził, więc i ja pobiegłem. Kiedy po raz kolejny przeszedłem w marsz - kolejny leżał na poboczu, bo pachwiny nie pozwalały mu się chwilowo ruszyć. Zapytany o pomoc, odpowiedział że to trwa już ładnych parę kilometrów, ale spokojnie da radę. Kolejny zastrzyk motywacji. Biegnę. Spotykam kolejnego żołnierza naciągającego pachwinę. Zgarniam go i powoli biegniemy razem. Okazuje się, że też po raz pierwszy biegnie maraton. Ostatnie 2 km biegniemy razem, śmiejąc się z naszego braku przygotowania. Śmiech pozwala zapomnieć o bólu. Słychać spikera, widać górkę, metę. Wbiegamy razem i odbieram najciężej zdobyty medal w moim życiu. Zegar pokazuje 06:40:06. Ważę plecak – 10,5 kg. „Gratulacje”. Dziękuję i padam na ziemię nie dowierzając, że już po wszystkim. Podbiega żona, tata i zbieram kolejne gratulacje. Czas się nie liczył. Czułem się bardzo dobrze. Kilku funkcjonariuszy z Zakładu Karnego w Sierakowie Śląskim ukończyło ten bieg – chylę czoła każdemu, bo teraz wiem ile to ich kosztowało. Poszedłem odebrać lublinieckiego szlema za ukończenie trzech biegów organizowanych przez WKB META Lubliniec. Statuetka robi wielkie wrażenie, ma w sobie medale, które już wcześniej otrzymałem. Tym razem są wszystkie na jednej desce. Warto było. Teraz z perspektywy czasu wiem, że to był trochę szalony pomysł. Nie żałuję, że nie próbowałem wcześniej biegać z plecakiem, bo pewnie bym się zraził, a tak niewiadome pozwoliło mi pokonać maraton, Maraton Komandosa.


Zmieniony przez - Gacio w dniu 2019-01-24 14:56:01
1
...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Specjalista
Szacuny 60 Napisanych postów 576 Wiek 37 lat Na forum 10 lat Przeczytanych tematów 3665
Teraz trochę o moich ostatnich treningach. Skupienie oparło się na kulejącym u mnie drążku (Marian jak tak dalej pójdzie, to w końcu z Tobą będę mógł sobie poćwiczyć), brzuszkach i oczywiście BIEGANIU. Nie, nie oznacza to wcale że zmieniłem moje upodobania sportowe. Tak kieruje mną życie, że wiecznie czegoś szukam i trening siłowy jak najbardziej wróci do łask - niebawem. Póki co od powrotu z wakacji skupiałem się na wytrzymałości. Potrafię już biegać długo, daleko (zwał jak zwał), teraz czas na biegi szybkie i krótkie. Cel: 3 km w mniej niż 12:30 co daje średnie tempo 4:10 / km. Mam plan treningowy, który wczoraj rozpocząłem. Po pierwszych konsultacjach lekko go zmodyfikuję. Drążek: 16 podciągnięć, brzuch: 70 powtórzeń w jednym ciągu. Jeżdżę też na basen przynajmniej raz w tygodniu. Czuję się już lekko zmęczony, bo kaloryczność w tym tygodniu jest na poziomie 2100 kcal, suple to przede wszystkim kreatyna i UNIVERSAL NITRO FLEX, który powoli się kończy. Myślę, że zaraz pójdzie pucha BCAA z BBN i pierwszy raz będę mógł sprawdzić jej działanie ;)
Miesiąc treningów stricte jak wyżej rozpoczął się następująco:

Bieg spokojny (9-10 km\h) - 20 min, interwał 200 m tempem 3:45 na 200 m w tempie 7:30 przez 3,2 km (8x200/200), na koniec bieg spokojny 10 min. Z racji wcześniejszych interwałów, które biegałem minuta na minutę te 200 m szybkim tempem nie zrobiło na mnie większego wrażenia i ostatnie okrążenie 400 m przebiegłem całe w tempie 3:45. Wiem, że bieganie po bieżni to głównie podnoszenie nóg ale mam nadzieję, że jakoś przełoży się to na bieg w terenie.
Potem drążek: 7, 10, 7, 7, 10 przy czym w ostatniej serii było 6 siłowych i 4 zarzuty (byleby się opuszczać w miarę wolno w ostatniej serii). Jestem królem, co? :) Niesamowity progres w porównaniu do zeszłego roku!
Brzuszki przy drabinkach: 20, 25, 25, 20, 20 Tu też lekka poprawa, ale dalej nie jestem zadowolony.
Jutro kolejny trening, także może w sobotę coś skrobnę na jego temat.
Pozdrowionka ! :) :) :)

PS. Wieczorem wrzucę parę zdjęć :)
...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Specjalista
Szacuny 60 Napisanych postów 576 Wiek 37 lat Na forum 10 lat Przeczytanych tematów 3665
Ekipa DKG Crew tuż przed startem, statuetka Weteran Runmageddonu :)







...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Specjalista
Szacuny 60 Napisanych postów 576 Wiek 37 lat Na forum 10 lat Przeczytanych tematów 3665
To bieg katorżnika :)




...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Specjalista
Szacuny 60 Napisanych postów 576 Wiek 37 lat Na forum 10 lat Przeczytanych tematów 3665
To bieg katorżnika :)




...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Specjalista
Szacuny 60 Napisanych postów 576 Wiek 37 lat Na forum 10 lat Przeczytanych tematów 3665
A to kolekcja 2018 r. :)

Nowy temat Wyślij odpowiedź
Poprzedni temat

Plan treningowy na mase do sprawdzenia

Następny temat

Jaki trening dla 14-latka?

WHEY premium