Ronie, dzięki, lecimy dalej
Rion, noo ostatnio mam jakieś zwiechy z wpiskami, ale cały czas robię, co do mnie należy
Niebawem mini cut, więc będzie więcej do pisania pewnie.
-------------------------------
24.01.2018 - DT
Już dzień wcześniej, a nawet dwa dni, zastanawiałem się jak to będzie na ich kolejnym treningu
Nie ma mowy, żeby ten trening był choć o 1% gorszy od poprzedniego. Oczywiście, jest taka możliwość, ale trik polega na tym, żeby do tego nie dopuścić. W nocy śniła mi się siłownia, na którą miałem zamiar iść. Czekałem aż zwolni się rack, bojąc się. Tak, witajcie w kolejnym leg day.
Co by dodać sobie otuchy na czas wysiłku i żeby było na co czekać, taki oto potreningowy:
Po staremu.
NOGI
Komentarz:
Ogólnie mija miesiąc, odkąd po delikatnym świątecznym deloadzie lekko zmodyfikowałem plan, by polecieć ostry masowy cyklik tuż do zbliżającego się (może next week) mini cuta. Tu nie było/nie ma podziału na partie lekko i ciężko. Co tydzień musi być progres w jakiejś płaszczyźnie, tak sobie wymyśliłem. I tego się sukcesywnie trzymam. Presja jest więc wysoka, tym bardziej, że nie zaczynałem z jakiś zaniżonych pułapów- a na pewno nie w przypadku nóg. Już pierwszy trening był na 110%. Każdy kolejny musiał być lepszy. Dziś mamy 4ty...
Przy frontach stwierdziłem, że progres będzie polegał na wszystkich 3ech seriach roboczych na tym samym ciężarze, a 1szą wykonam bez żadnej przerwy i niedomagania (ostatnio: 85-14 / 85-10+5 / 80-10+5). Niby nic, ale... już ta pierwsza seria okazała się trochę trudniejsza niż w zeszłym tygodniu. Nie ma co się oszukiwać, narastające zmęczenie, a i ostatnio ciągła senność. Pewnie niejedna osoba podziękowałaby tej serii już po 8-10x, ale to byłaby porażka już na wstępie. Więc tak, jak sobie obiecałem, doleciałem z piekącymi płucami i udami do 15x. Ok. Rozsądek podpowiada- skoro teraz ciężko poszło, to może jednak z 5kg w dół? Powtórz to, co w zeszłym tygodniu, już i tak jest lepiej. Bitch please
Tu włącza mi się gadanie Platza- "better die than lose!". Malkontenci powiedzą zaraz- pewnie, a potem będziesz płakał, że plecy bolą. Cóż- będą boleć i tak, a nie potrzeba mi do tego jeszcze poczucia spyerdolonego treningu
Tak więc seria 2ga, 85kg. Gdzieś obok mnie stoi chyba Tom. Jakoś to łatwiej leci...do 8 razu...dobijam do 10x. Muszę na chwilę odłożyć sztangę. 3 głębokie oddechy i atak! Five reps more! Tak też się stało. Ledwo żyję. To druga seria dzisiejszego treningu, niby chwila roboty, a ja nie wiem jak mam na imię. Dłuższy odpoczynek przed ostatnią. Samo złapanie oddechu i ogarnięcie świadomości zajmuje mi 3min. Zaczynam szukać w głowie rzeczy, które mnie motywują. Zastanawiam się, co napiszę Bodymass'owi jeśli dam dupy w tej ostatniej serii. I wreszcie, co z prążkami na udach w te wakacje- wyczaruje je sobie w lipcu?! Śmieszne 85kg, które w tej chwili powoduje u mnie mało śmieszne reakcje, ląduje na klatce. Jest bardzo ciężko. Każde jedno powtórzenie brzmi jak jakieś rekordowe. Podkreślam, że staram się trzymać dobrą technikę i głębokość, równe tempo. Zdzieram gardło- od zewnątrz gryfem, od środka krzykiem. Udaje się zrobić 10x, odrzucam sztangę na górę racka, w ogóle nie wiem co się dzieje i jest mi słabo. Jeszcze 5x i zrobię to, choćby po 1 powtórzeniu! Stoję głęboko w racku, pół kroku za stojakiem, w razie jak odlecę w tył, to jest szansa, że podpórki złapią jeszcze sztangę. Pomyślałem sobie, że te parę ruchów to jest kwintesencja dzisiejszego treningu, że po to tu przyszedłem i bez tego stąd nie wyjdę. Robię 3x i znów, niemal jak w podrzucie, od razu winduję sztangę na stojak... Oczy wlepione w sufit, świszczący oddech, nie czekam długo- teraz albo nigdy- poszły 2x do kompletu. Odkładam to, jakoś automatycznie drąc się "taaaaak!" zachrypniętym głosem. Chodzę dookoła, powtarzam się- nie wiem co się dzieje. Dropy...jeszcze dropy...ale to będzie już lekkie...Zdejmuję talerze, powoli, nie że gram na zwłokę, jestem wyczerpany. 60kg....x10....40kg....x15. Nogi bordowe. Kładę się na ziemi i tak sobie leżę, już się śmiejąc, ale wciąż jęcząc.
Teraz wyobraźcie sobie resztę treningu, czyli jeszcze 5 ćwiczeń. Następne
hack przysiady, gdzie już powtarzam trening sprzed tygodnia, starając się robić krótsze przerwy. Powodzenia, po tych frontach... Obok mięśni lekko czuję kolana, przywodziciele coś ciągną- widać wszystko dookoła 4ek również się napracowało. Prostowanie o dziwo dość lekko...zresztą po 1ćw jestem takim wygrywem, że możecie we mnie rzucać kamieniami, a ja będę robił swoje
Walka jednak jest, z jednej strony potworne zmęczenie, z drugiej, wizja satysfakcji.
Przed 2kami staram się coś rozciągnąć te spompowane 4ki, ale nawet nie jestem w stanie unieść stopy za siebie, by ręką dociągnąć nogę do dupy. Uginanie na 2ki zaczynam dość leciutko, starając się przepompować krew w te rejony wykonując dłuuugą serię ze śmiesznym ciężarem. Potem coraz więcej i więcej i zjazd w dół. Piaskownica w porównaniu z wszystkim innym dziś
O łydkach nie chce mi się pisać, po prostu je zrobiłem.
Właśnie dlatego kocham ćwiczyć!